niedziela, 15 listopada 2015

I o co cała afera? Czyli rodzinne reality show w ogniu krytyki.



Bodajże zeszłej zimy, stojąc w korku przyglądałam się jednemu z wieżowców. Było już ciemno i większość balkonów oświetlały kolorowe migające lapmki, wspinający się Mikołajowie, czy zielone choinki. A gdyby tak móc zajrzeć do każdego z tych mieszkań – pomyślałam. Zobaczyć jak mieszkają ludzie, co teraz robią… Nawet zażartowałam: ciekawe kiedy wymyślą takie reality show „Z życia wieżowca”.

Jak się okazuje, nie musiałam długo czekać. Państwo Dzikowscy, wprawdzie w okrojonej formie, bo jedynie w swoim mieszkaniu, postanowili  zamontować kamery i pokazać światu, jak żyją. Niby nie ma problemu. Ich mieszkanie, ich życie. Chcą zarobić, ich sprawa. Jak się okazuje nie do końca. Państwo Dzikowscy zdecydowali się na włączenie do przedsięwzięcia czworo swoich dzieci. Da decyzja spowodowała, że na rodzinę wylała się fala krytyki. Widzę, że sprawę komentują blogerzy i psychologowie. Nawet interweniował Rzecznik Praw Dziecka. 

A ja mam pytanie o co właściwie chodzi? Widzę, dużo komentarzy o przekroczonej granicy. A ja pytam jakiej granicy, tej której już dawno nie ma…?

Moja listę „przekroczonych granic” otwierają dwa programy: „Superniania” i „Surowi rodzice”. Jak można było pokazać trudne zachowania dzieci w tej formie. Myślę tu o pokazaniu ich twarzy, domów, miast. Nie chcę się zakładać, ale podejrzewam, że osoby, które zdecydowały się na udział w tym programie, do dzisiaj odczuwają tego skutki. Nastolatkowie, w swoim środowisku dostali łatkę młodocianych przestępców, a dzieci Superniani rozwydrzonych bachorów. Trudno to wymazać, szczególnie, że stare odcinki wciąż są dostępne w sieci. Dodam tylko, że właśnie wróciłam ze szkolenia dla terapeutów, na którym prowadząca wyraźnie zaznaczyła, że filmy instruktażowe z udziałem dzieci nie pokazują trudnych zachowań, ponieważ rodzice nie wyrazili na to zgody. Czy muszę dodawać coś więcej…

Następne  na mojej liście znalazły się wyciskające łzy (zarówno małych uczestników, jak widzów) talent show, takie jak „Mam talent” czy „Mali agenci”. Programy, które z założenia miały być przepustką do sławy, stały się przepustką do rozczarowania naprawdę utalentowanych dzieci. Reguły programów tego typu są bezwzględne i mało kto się zastanawia, jakie koszty docelowo poniosą jego uczestnicy…

Lećmy dalej. Dzieci w filmach i reklamach. Wystarczy poczytać, co dzieje się z dziecięcymi gwiazdami w dorosłym życiu. Kiedyś usłyszałam, jak Paulina Młynarska w jednym z wywiadów opowiadała, jak traumatycznym przeżyciem był dla niej udział w nagiej scenie „Panny Nikt”. Udział w reklamie, to pewnie kilka godzin zdjęć. Właściwe nic wielkiego. Tylko, że te kilka godzin poprzedzają godziny spędzone na castingach. Różne zadania. Pozy. Przecież dzieci maja się uczyć i bawić, a nie włóczyć po castingach, żeby zarobić, zyskać popularność…?

I wisienka na torcie – blogi rodzicielskie opisujące życie dzieci, z dołączanymi zdjęciami maluchów. Merytorycznie do wielu nie mam zastrzeżeń. Sama udostępniam z nich posty. Ale zawsze zadaje sobie pytania: PO CO TE ZDJĘCIA? Są blogi, które świetnie radzą sobie bez nich np. Blog Ojciec, który bardzo lubię. Czy naprawdę warto z różnych pobudek obfotografować swoje pociechy z góry na dół? Wielokrotnie czytam, że blogerzy, którzy to robią cenzurują zdjęcia i przez to nie narażają swoich dzieci na negatywne konsekwencje. Być może, ale trzeba mieć świadomość, że gdyby chodziło o osobę pełnoletnią, to prawdopodobnie sprawa skończyłaby się w sądzie. Raczej nie wyobrażam sobie, żeby osoba dorosła, niebędąca osobą publiczną zgodziłaby się na takie relacjonowanie jej życia. A może mało jeszcze wiem J. W każdym razie, ja nie chciałabym, że ktoś  fotografował mnie, tego co robię, później opisywał i wrzucał do Internetu. Czułabym, że moja granica z całą pewnością została przekroczona. A jaką decyzyjność mają w tej kwestii dzieci? Jak one rozumieją taka internetową popularność? Czy ktoś liczy się z ich prawami…?


To teraz niech mi ktoś wytłumaczy „o co cała afera” z Dzikowskimi? Czym to naruszenie granic różni się od poprzednich, bo przyznam, że nie bardzo rozumiem…

Magdalena Szweda

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz