niedziela, 15 listopada 2015

I o co cała afera? Czyli rodzinne reality show w ogniu krytyki.



Bodajże zeszłej zimy, stojąc w korku przyglądałam się jednemu z wieżowców. Było już ciemno i większość balkonów oświetlały kolorowe migające lapmki, wspinający się Mikołajowie, czy zielone choinki. A gdyby tak móc zajrzeć do każdego z tych mieszkań – pomyślałam. Zobaczyć jak mieszkają ludzie, co teraz robią… Nawet zażartowałam: ciekawe kiedy wymyślą takie reality show „Z życia wieżowca”.

Jak się okazuje, nie musiałam długo czekać. Państwo Dzikowscy, wprawdzie w okrojonej formie, bo jedynie w swoim mieszkaniu, postanowili  zamontować kamery i pokazać światu, jak żyją. Niby nie ma problemu. Ich mieszkanie, ich życie. Chcą zarobić, ich sprawa. Jak się okazuje nie do końca. Państwo Dzikowscy zdecydowali się na włączenie do przedsięwzięcia czworo swoich dzieci. Da decyzja spowodowała, że na rodzinę wylała się fala krytyki. Widzę, że sprawę komentują blogerzy i psychologowie. Nawet interweniował Rzecznik Praw Dziecka. 

A ja mam pytanie o co właściwie chodzi? Widzę, dużo komentarzy o przekroczonej granicy. A ja pytam jakiej granicy, tej której już dawno nie ma…?

Moja listę „przekroczonych granic” otwierają dwa programy: „Superniania” i „Surowi rodzice”. Jak można było pokazać trudne zachowania dzieci w tej formie. Myślę tu o pokazaniu ich twarzy, domów, miast. Nie chcę się zakładać, ale podejrzewam, że osoby, które zdecydowały się na udział w tym programie, do dzisiaj odczuwają tego skutki. Nastolatkowie, w swoim środowisku dostali łatkę młodocianych przestępców, a dzieci Superniani rozwydrzonych bachorów. Trudno to wymazać, szczególnie, że stare odcinki wciąż są dostępne w sieci. Dodam tylko, że właśnie wróciłam ze szkolenia dla terapeutów, na którym prowadząca wyraźnie zaznaczyła, że filmy instruktażowe z udziałem dzieci nie pokazują trudnych zachowań, ponieważ rodzice nie wyrazili na to zgody. Czy muszę dodawać coś więcej…

Następne  na mojej liście znalazły się wyciskające łzy (zarówno małych uczestników, jak widzów) talent show, takie jak „Mam talent” czy „Mali agenci”. Programy, które z założenia miały być przepustką do sławy, stały się przepustką do rozczarowania naprawdę utalentowanych dzieci. Reguły programów tego typu są bezwzględne i mało kto się zastanawia, jakie koszty docelowo poniosą jego uczestnicy…

Lećmy dalej. Dzieci w filmach i reklamach. Wystarczy poczytać, co dzieje się z dziecięcymi gwiazdami w dorosłym życiu. Kiedyś usłyszałam, jak Paulina Młynarska w jednym z wywiadów opowiadała, jak traumatycznym przeżyciem był dla niej udział w nagiej scenie „Panny Nikt”. Udział w reklamie, to pewnie kilka godzin zdjęć. Właściwe nic wielkiego. Tylko, że te kilka godzin poprzedzają godziny spędzone na castingach. Różne zadania. Pozy. Przecież dzieci maja się uczyć i bawić, a nie włóczyć po castingach, żeby zarobić, zyskać popularność…?

I wisienka na torcie – blogi rodzicielskie opisujące życie dzieci, z dołączanymi zdjęciami maluchów. Merytorycznie do wielu nie mam zastrzeżeń. Sama udostępniam z nich posty. Ale zawsze zadaje sobie pytania: PO CO TE ZDJĘCIA? Są blogi, które świetnie radzą sobie bez nich np. Blog Ojciec, który bardzo lubię. Czy naprawdę warto z różnych pobudek obfotografować swoje pociechy z góry na dół? Wielokrotnie czytam, że blogerzy, którzy to robią cenzurują zdjęcia i przez to nie narażają swoich dzieci na negatywne konsekwencje. Być może, ale trzeba mieć świadomość, że gdyby chodziło o osobę pełnoletnią, to prawdopodobnie sprawa skończyłaby się w sądzie. Raczej nie wyobrażam sobie, żeby osoba dorosła, niebędąca osobą publiczną zgodziłaby się na takie relacjonowanie jej życia. A może mało jeszcze wiem J. W każdym razie, ja nie chciałabym, że ktoś  fotografował mnie, tego co robię, później opisywał i wrzucał do Internetu. Czułabym, że moja granica z całą pewnością została przekroczona. A jaką decyzyjność mają w tej kwestii dzieci? Jak one rozumieją taka internetową popularność? Czy ktoś liczy się z ich prawami…?


To teraz niech mi ktoś wytłumaczy „o co cała afera” z Dzikowskimi? Czym to naruszenie granic różni się od poprzednich, bo przyznam, że nie bardzo rozumiem…

Magdalena Szweda

środa, 27 maja 2015

Niania kontra przedszkole - rozterki pracującej mamy.






Odwieczny problem mam wracających do pracy. Zostawić swoją Pociechę w domu z nianią czy zapisać do przedszkola. 

Gdzie nasze wychuchane, wydmuchane dziecko będzie czuło się dobrze, gdzie więcej skorzysta, gdzie się więcej nauczy i gdzie będzie mniej zestresowane… W głowie rodzą się tysiące pytań. 

Mamy chcą być spokojne, że oddają dziecko w dobre ręce i bez wyrzutów sumienia wrócić do pracy. Więc, co wybrać żeby pozostać przy zdrowych zmysłach?

Oto gdzie szukałam odpowiedzi:

1)   Internet

Przyznam się, że poszukiwania rozpoczęłam u wujka Google i od razu trafiłam na forum. Tam na bogato. Co wpis to inna rada. Żeby było śmieszniej zwolenniczki niań atakują zwolenniczki przedszkoli i odwrotnie. 


Czytanie forum może nie być pomocne... Więc może w fachowa literatura?

2)   Podręcznik psychologii

Tam równie ciekawie. Trzylatek teoretycznie powinien stopniowo angażować się w zabawy zespołowe.  W tym wieku dziecko zaczyna tworzyć więzi z rówieśnikami oraz odkrywać role grupowe. Na podstawie komunikatu zwrotnego w postaci „chcę się z Tobą bawić bo jesteś fajny” maluch buduje swoją pozytywną samoocenę.

A to nie jedyne zalety przebywania w towarzystwie rówieśników. Przynależność do grupy uczy współpracy, pozwala wyznaczyć granice między tym co wolno, a czego nie. Jak się okazuje towarzystwo rówieśników ma też istotny wpływ na rozwój intelektualny.



Czyli jednak przedszkole, myślę… po czym otwieram rozdział o problemach z adaptacją w wieku przedszkolnym i mina mi rzednie.

Niektóre dzieci przeżywają  głęboki stres spowodowany oddzieleniem od matki i nowymi wyzwaniami, w wyniku czego mogą (uwaga lista jest długa): przeżywać różnego rodzaju lęki, w tym lęki nocne, być agresywne, zacząć się moczyć, obgryzać paznokcie, przejawiać różne zachowania nerwicowe, mieć problemy z jedzeniem albo po prostu być zwyczajnie smutne. Do tego dziecko może wcale nie odnaleźć się w grupie…



Aha, czyli znów brak jednoznacznej odpowiedzi. Może warto skorzystać z tradycyjnej metody i zapytać rodziny…

3)   Rodzinne konsultacje:

z samym zainteresowanym: "Będę chodzić do przedszkola i bawić się z nianią." (chyba obydwa pojęcia równie abstrakcyjne)

z partnerem: "Rób jak chcesz".

z babciami:  

babcia nr 1: „Weź nianię, nie będziesz dziecka niepotrzebnie stresować. Będzie rano wstawać, nie wyśpi się, nie naje dobrze, a w przedszkolu wiadomo, nikt się nie przypilnuje i dziecko cały dzień głodne będzie chodzić”.

babcia nr 2: „Niech idzie do przedszkola, a nie wiecznie taki mamicycuś. Musi się nauczyć porządku. Teraz 6 latki do szkoły. Niech się przyzwyczaja”.  



Wow. I człowiek nadal w kropce. Wobec tego trzeba podliczyć koszty.

4)   Kalkulator

Teoretycznie przedszkole jest o połowę tańsze od niani. Z mojego wywiadu zebranego wśród koleżanek wynika, że faktycznie może być nawet o 1/3 droższe. Do ceny przedszkola należy doliczyć: koszt niani dochodzącej w razie choroby dziecka (pierwszy rok przedszkola średnio połowa miesiąca), koszt leków i ewentualnie koszt lekarza. Oczywiście teoretycznie mama może skorzystać łącznie z 62 opieki nad dzieckiem http://www.ofeminin.pl/urlopy-i-zasilki/opieka-nad-dzieckiem-urlop-s1228559.html. Pytanie, który pracodawca będzie zadowolony z brania przez pracującą mamę ciągłych zwolnień lekarskich… Większość z nas niestety wie, jak to wygląda w praktyce.



5)   Matczyna intuicja

Wiecie, że jej ufam. Zawsze sobie myślę, że uważna mama tak naprawdę wie co jest najlepsze dla jej dziecka. Różni specjaliści, rodzina, koleżanki doradzają, ale matka i tak wie najlepiej. Czasami niepotrzebnie daje się tylko zwieść… Kilka razy niestety się o tym przekonałam. 

Tym razem jednak się w swoją intuicję wsłuchałam i podjęłam decyzję. A wy już wiecie, co w tym roku będzie dla Was i Waszego dziecka najlepszym rozwiązaniem?

                                                               
                                                                              Magdalena Szweda




Text-to-speech function is limited to 100 characters

sobota, 16 maja 2015

"Sława i bogactwo" czy "zaburzenia osobowości" - Jaka jest główna nagroda w dziecięcych talent show?




Co jakiś czas trafiam na post dotyczący „Małych gigantów”. Dzisiaj również przeczytałam dobry tekst Czego nie zobaczyliśmy w "Małych gigantach". Program był wielokrotnie krytykowany ze względu na ogólnie mówiąc „brak troski o uczucia małych uczestników”. Niestety nie mogę się wypowiadać w sprawie „Małych gigantów”. Nie widziałam żadnego odcinka show, ale chętnie odniosę się do „Mam talent”, w którym również występowały dzieci. Domyślam się, że w obydwu programach zdarzały się podobne reakcję na przegraną, czyli łzy i niezrozumienie porażki. 

W "Mam talent" występowały m.in. kilkuletnie dzieci z różnorodnymi talentami. Te, które prezentowały wysokie umiejętności sukcesywnie awansowały, a potem niestety odpadały... Nawet trudno powiedzieć, że odpadały bo konkurencja była lepsza. Przecież w "Mam talent" rywalizowali ludzie z zupełnie różnymi zdolnościami. Czy można porównać wokalistę do akrobaty? Dziecko do dorosłego?

Nie wiem co z tych całych eliminacji rozumiały dzieci, ale po ogłoszeniu wyników na zniecierpliwionych buziach pojawiał się autentyczny smutek, rozczarowanie, a nawet łzy. Trudno dziwić się dzieciom, skoro sama momentami miałam łzy w oczach. Szczególnie zapamiętałam jednego Chłopca, który naprawdę nie mógł pogodzić się z porażką. 

Nie wierzę, że dzieci występy traktowały jako zabawę. Może bardziej jako przygodę i sprawdzian swoich umiejętności, ale nie zabawę. Swoją drogą zastanawiam się, jak mali uczestnicy rozumieli nagrodę, o którą walczyli? Czy myśleli, że za stos pieniędzy kupią sobie stos zabawek? Czy bardziej chodziło o zwycięstwo samo w sobie – przypieczętowanie  „jestem mistrzem w tym, co robię”?  

Wierzcie mi, że mając pewną wiedzę psychologiczną, zastanawiam się, jak psychologowie zatrudnieni przy talent show są w stanie zadbać o dobro dzieci. Ostatnio przeczytałam wypowiedź psycholożki, która zapewniała, że dzieciom nie dzieje się krzywda podczas nagrywania programu, a jedynym zagrożeniem są internetowe komentarze odnośnie występów i samych uczestników. 

HmmNie chcę oceniać niczyich kompetencji, bo nie o to chodzi. Na pewno istnieją różne techniki wspierania uczestników, ale zastanawiam się czy taka doraźna pomoc psychologiczna na potrzeby programu wystarczy. Psychika człowieka jest bardzo złożona, a w szczególności psychika dziecka… Trudno przewidzieć jaki skutek wywoła występ przed publicznością oraz ocena tegoż występu i de facto samego młodego artysty przez krytyczne jury. Psycholożka martwiła się o komentarze internetowe, ale przecież po emisji programu dzieci dostaną komentarz zwrotny od rówieśników. Może on być równie trudny do przyjęcia przez dziecko, jak te internetowe. I co wtedy… ? Co jeśli skutki występów wyjdą po latach…? 

Nie wiem czy producenci się tym martwią, bo i niby dlaczego by mieli się tym przejmować. Przecież za swoje dzieci odpowiadają rodzice. Z tym akurat zgadzam się w 100%. To nie talent show jest odpowiedzialny za psychikę dzieci, tylko rodzice. Godząc się na udział w takim programie powinni być świadomi konsekwencji. 

Niestety albo na szczęście nic nie jest czarno-białe. Nie każdy rodzic jest przecież psychologiem i nie każdy uświadamia sobie ewentualne negatywne konsekwencje. Chcę wierzyć, że rodzice decydując się na udział dziecka w takim przedsięwzięciu, chcą dać mu szansę. Szansę na sławę, na to, że zostanie zauważone i docenione, a w przyszłości zrobi karierę. 

Z jednej strony w „Mam talent” widzieliśmy grupę dzieci, które płakały odpadając, z drugiej, Klaudię Kulawik, która program wygrała... 

Nie wiem czy jest jakaś ogólna prawda o udziale dzieci w talent show. Każde dziecko jest inne i ma inne potrzeby, obawy i umiejętności, a rolą rodzica jest je dostrzec i odpowiednio reagować. 

Nawiązując do tytułu: czy dorosły, który przed laty brał udział w dziecięcym talent show ma większą szansę na sławę i bogactwo czy raczej na zaburzenia psychiczne? Trudno powiedzieć. Prawdopodobnie ma taką samą szansę na jedno, jak i drugie. Skoro tak, to czy warto ryzykować...?

                                                                      Magdalena Szweda



                                                             
         

piątek, 15 maja 2015

Test domowej ciastoliny.


Korzystając z przepisu zamieszczonego na mamawdomu.pl zrobiłam domową ciastolinę. Myślę, że ciastolina spokojnie daje radę. Jest mięciutka i plastyczna. Stosunkowo szybko się ją robi i jest nieporównywalnie tańsza od tej sklepowej. Niestety nie miałam w domu barwników spożywczych. W okolicznych sklepach też ich nie było. Podobno można je kupić na Allegro.











Przepis:
  • 2 szklanki mąki
  • 1 szklankę soli
  • 2 szklanki wody
  • 2 łyżki oleju
  • 1 łyżeczka kwasku cytrynowego
Całość dobrze wymieszać i podgrzewać na małym ogniu, ciągle mieszając. Ciastolina jest gotowa gdy zacznie odklejać się od brzegów.

Zalety:
  • duże podobieństwo do oryginalnej ciastoliny, ok 80%
  • niska cena
  • szybkość wykonania ok 15-20 min.
  • mały bałagan
  • duża modalność/plastyczność, nieporównywalnie wyższa niż masy solnej
  • przyjemna w dotyku


Wady:
  • trudno się miesza, momentami boli ręka
  • garnek wymaga porządnego czyszczenia, lepiej wziąć jakiś stary
  • po zabawie na rękach zostaje jakby talk, daje się go wyczuć nawet po umyciu rąk

Uwagi:
     Początkowo ciasto będzie łatwiej mieszać mikserem (czego nie zrobiłam), później można drewnianą łyżką.

poniedziałek, 11 maja 2015

12 kroków żeby stać się dobrą żoną alkoholika...


Tym razem w nawiązaniu do tekstu K. Troszczyńskiej "Marzyłam o fajnym życiu. Żyję u boku eleganckiego i pracowitego mężczyzny, który codziennie musi się napić".

Chyba wszystkie marzymy o fajnym życiu u boku eleganckiego, pracowitego  mężczyzny… tylko,  jak to się dzieję, że część z nas wiąże się z partnerami, którzy „codziennie muszą się napić”. 

Zawsze myślałam, że tylko pewną grupę kobiet może spotkać taki los. Teraz myślę inaczej... Może to spotkać każdą z nas, jeśli w odpowiednim momencie nie powie "dość!" I to "dość" wcale nie równa się "dość, przestań pić!", bo takie zdanie kobiety wypowiadają wielokrotnie. Bardziej myślę, tu o "dość" w znaczeniu, "ja już nie chcę wspierać Twojego picia, ukrywać go, brać za nie odpowiedzialności..." Paradoksem współuzależnienia jest to, że im bardziej chcemy „ratować” partnera, tym bardziej to bagno nas wciąga.

Poniżej może bardziej do przemyślenia, niż zastosowania... 

12 kroków żeby stać się dobrą żoną alkoholika.

  1. Po pierwsze musisz być bardzo uważna. Pierwsze symptomy, mogą się pojawić już na początku Waszej znajomości. Twój wybranek, prawdopodobnie będzie chciał pokazać się z tej lepszej strony, a na trzeźwo, jakoś tak trudno. Trochę brakuje odwagi, błysk w oku nie ten… Jeśli drink dodaje mu skrzydeł, to może być dobry znak!
  2. Połknęłaś haczyk, znajomość się rozkręca. Razem chodzicie na imprezy. Twój Luby jest duszą towarzystwa, ma dużo znajomych. Imprezy wiadomo zakrapiane, ale imponuje Ci , że to właśnie TY zwróciłaś jego uwagę, to Ciebie wybrał… Niestety, dzień po imprezie wszystko się zmienia. Luby ma kaca, traci dobrych kilka punktów w kategoriach  „szarmancki”, „inteligentny”, „błyskotliwy”. Zaczynasz mieć pierwsze wątpliwości – zignoruj je!
  3. Zdecydowaliście się razem zamieszkać. Widzisz, że piwko po pracy staje się rutyną. Trochę Cię to martwi, ale jest na szczęście jest na to sposób. Pomyśl sobie, że to przecież normalne, wielu mężczyzn tak robi. Poza tym, małe piwo jeszcze nikomu nie zaszkodziło…
  4. Mieszkacie razem ponad rok. Rodzina nalega na ślub. Wahasz się, ale latka lecą... Chciałabyś mieć dzieci, a lepsza partia może się nie trafić. Idź tym tropem i zostań szczęśliwą panna młodą!
  5. Zachodzisz w ciążę, Mąż coraz częściej wychodzi z kumplami, ale masz „ciążowe humory” więc to zrozumiałe… Powinnaś jak najczęściej tłumaczyć jego zachowanie przed rodziną, koleżankami i przed sobą… Może głównie przed sobą - tak będzie Ci łatwiej.
  6. Pamiętaj, gdy długo nie wraca, zacznij go szukać. Możesz jeździć od „knajpy” do „knajpy” w nadziei, że wyciągniesz go do domu w miarę trzeźwego. Zawsze warto próbować. Poza tym to da Ci kontrolę nad jego piciem.
  7. Rodzi się dziecko. Teraz on naprawdę ma dużo stresów, w końcu jest głową rodziny. Musi wczuć się w rolę. Musi pić więcej. Sama rozumiesz.  I tu bardzo ważna rzecz – NIE POZWÓL ŻEBY PONOSIŁ KONSEKWENCJE SWOJEGO PICIA. Jeśli zaśnie na klatce – zaciągnij go do domu, zwymiotuje na dywan - szybko posprzątaj, zgubi kurtkę - kup mu nową.
  8. Dobrze będzie, jeśli ukryjesz jego picie przed innymi. Gdy ma kaca, albo leży pijany, szybko dzwoń do pracy go usprawiedliwić!
  9. Być może sama zaczynasz pić z mężem - żeby został w domu, żeby wypił mniej. To bardzo dobrze, znaczy podążasz w dobrym kierunku.
  10. Może zdarzyć się tak, że jednak nerwy zaczną Ci puszczać. Będziesz miała dość. Wtedy zwal wszystko na „alkohol”, szukaj go po całym domu i zaraz wylewaj do zlewu. Winny jest „alkohol”, nie mąż. Gdy pozbędziesz się alkoholu, możesz spać spokojnie.
  11. Czy poczujesz, że siedzisz po uszy w bagnie musisz to wyprzeć, zdusić w sobie. W dalszym ciągu czuj się odpowiedzialna za zachowania partnera, uratujesz go, on się zmieni. Na pewno się zmieni. Wszystko w Twoich rękach!
  12. Najważniejsze: NIGDY NIE IDŹ NA TERAPIĘ DLA WSPÓŁUZALEŻNIONYCH! Ciebie to przecież nie dotyczy. Poza tym podczas terapii:
  • mogłabyś zobaczyć, że jesteś w pełni wartościową Kobietą, której życie nie musi kręcić się wokół nałogu męża, 
  • mogłabyś poczuć się silniejsza, bardziej niezależna i gotowa na zmianę schematu, w którym tkwisz od lat, 
  • mogłabyś też zobaczyć, jak radzą sobie kobiety w podobnej sytuacji, co poszerzyłoby Twoją perspektywę, 
  • mogłabyś zacząć dostrzegać swoje potrzeby, 
  • mogłabyś zacząć czuć się znowu ważna i piękna, 
  • mogłabyś znowu zacząć być sobą…

                                                                               Magdalena Szweda

Text-to-speech function is limited to 100 characters

piątek, 8 maja 2015

"Niech żyje bal! Bo to życie to bal jest nad bale! (...) " - rozmowa z Michaliną Machnikowską



Michalina Machnikowska
  • mama 4-letniej Tosi
  • wokalistka
  • absolwentka szkoły muzycznej w klasie fortepianu
  • mgr Położnictwa 
  • studentka ostatniego roku Psychologii
  • instruktorka Zumby

Michalina, czym Ty właściwe zajmujesz się zawodowo :)?

O matko, dobre pytanie :) Teraz się zastanawiam, czy naprawdę jestem przygotowana do wywiadu. Spróbuję od czegoś zacząć...
Wydaje mi się, że jestem kimś ciągle poszukującym. To wiem na pewno :)

Poszukującym...?

Poszukującym swojej ścieżki w życiu, jeżeli jest w ogóle możliwe poczuć, że jest jakaś jedna przeznaczona dla nas ścieżka, bo też  trochę tracę w to wiarę…
Może mam po prostu problem z podejmowaniem decyzji, jak większość kobiet podobno... haha

To co było pierwsze na Twojej drodze?

Chyba pierwsza była mimo wszystko muzyka…

Co masz konkretnie na myśli ?

Od dziecka uwrażliwiałam się muzycznie począwszy od domu rodzinnego, który był pełen muzyki, poprzez własne pierwsze występy - m.in. śpiewając psalmy w kościele:), ale także występując w szkole, uczestnicząc w konkursach.

Następnie w wieku 10 lat dostałam się do Szkoły Muzycznej I stopnia im. Henryka Wieniawskiego w Gdańsku do klasy fortepianu. Trochę podobno byłam "stara" jak na rozpoczynanie nauki w tej szkole, ale chyba dobrze sobie radziłam, bo zamiast w 6, to skończyłam ją w 5 lat.

Żałuję odrobinę, że nie wybrałam wtedy skrzypiec, chociaż podejrzewam, że z powodu mojego "podeszłego" wieku może by mnie tam nie chcieli. Skrzypce dostałam jako prezent ślubny od rodziców i siostry, więc jest jeszcze szansa, że nie tylko moja córeczka na nich kiedyś zagra.


Czy muzyka nadal jest dla Ciebie ważna?

Tak, zdecydowanie. Odkąd przeczytałam na pewnej artystycznej ściance cytat Fryderyka Nietzschego mam poczucie, że nie ja pierwsza i pewnie nie ostatnia uważam, że "Życie bez muzyki byłoby pomyłką".

Po drodze śpiewałam w kilku zespołach - był heavy metal, gothic metal, trochę po polsku, trochę po angielsku, był też ponglish English :) Grałam także na klawiszach.
Na pierwszych studiach - Położnictwo na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym wstąpiłam do Chóru GuMed-u w którym śpiewałam razem z tatą ponad 10 lat.

10 lat to bardzo długo… Jak to wspominasz?

Chór był fajną przygodą, do której może jeszcze kiedyś wrócę. Dał mi możliwość wspólnego, zespołowego cieszenia się śpiewem, ale też podróżowania i to nawet do bardzo odległych miejsc.

Najbardziej niesamowitą podróżą była ta do Chin, gdzie braliśmy udział w międzynarodowym konkursie razem z 400 innymi chórami. Zdobyliśmy medale złoty i srebrny w dwóch kategoriach.

Do tej pory mam kontakt z przemiłą dziewczyną z Indonezji.

To ogromny sukces, jak się czułaś jako złota medalistka?

Hehe, tak szczerze, czułam się jak gwiazda Hollywood na wręczaniu Oscarów :)
Przede wszystkim Chińczycy - organizatorzy tego konkursu urządzili to wszystko z wielkim przepychem i rozmachem. Rozdanie medali odbywało się w ogromnej sali z czerwonym dywanem! :)

Prowadzący byli ubrani w eleganckie stroje balowe. Te 400 chórów było bardzo często ubranych w stroje narodowe, co było niezwykłym widokiem. Natomiast atmosfera euforii, która temu towarzyszyła dodawała skrzydeł.

A jak odebrałaś same Chiny?

Chiny zrobiły na mnie olbrzymie wrażenie, czułam się jak w bajce. Nie chodzi o to, ze było tam idealnie, ale to dla mnie - Europejki był zupełnie inny świat.

Zresztą Chińczycy także byli nami zachwyceni. Nie chcę się tu chwalić, bo myślę, że dotyczy to ogólnie zderzenia różnych ras, ale spotykane na ulicy Chinki zaczepiały mnie i prawiły komplementy - usłyszałam od jednej, że mam twarz jak anioł.  Dla nich, my jesteśmy jakby z innego świata...


To było niesamowite przeżycie - być tam. Jestem wdzięczna, że było mi to dane.

Przyznam, że nie wyobrażam sobie Polki, która podchodzi do cudzoziemki w ten sposób ją komplementując… :)

A wiesz, w Polsce myślę, że rzeczywiście byłoby to mało prawdopodobne, ale w Chinach tajemniczo ulegaliśmy urokowi tego kraju i chyba uczyliśmy się zachowania od tamtych uśmiechniętych ludzi. Bo Chińczycy, czy to w bogatych, czy też skrajnie biednych dzielnicach zapisali mi się w pamięci jako radośni, pogodni ludzie.

Myślałaś żeby kiedyś wrócić do Chin?

Chciałabym kiedyś znów się tam znaleźć i przejść znowu po Chińskim Murze, przejechać się koleją magnetyczną Maglev, zobaczyć tysiące świateł Szanghaju i dziewięć milionów rowerów w Pekinie, jak śpiewa Katie Melua, którą zresztą lubię. Ale też interesują mnie inne zakątki tego świata. Lubię zobaczyć co znajduje się za horyzontem, poczuć inną kulturę, przez chwilę poczuć się po prostu obywatelem całego świata.



Rozmarzyłam się... :)

Michalina wiem, ze za dwa dni Twój koncert z zespołem Medsti. Czy myślisz, że to będą podobne przeżycia, jak na koncertach w Chinach? Myślę też o poczuciu bycia gwiazdą :)?

Hehe, już teraz czuję się jak gwiazda - ktoś chce usłyszeć co mam do powiedzenia. Dziękuję, Magda :)

Co do koncertu, po prostu postaram się ze wszystkich sił zrobić to, co do mnie należy najlepiej, jak tylko umiem. Chciałabym pozwolić sobie na przekraczanie własnych granic, do pewnego stopnia, ale też mam świadomość, ze już koncert to nie najlepsze miejsce na full spontan :)

Na czym Ci najbardziej zależy?

Zależy mi, żebyśmy mieli słuchaczy, bo przecież po to jest się artystą, nie dla samego siebie, chociaż to bardzo ważne, żeby czuć się dobrze z tym, co robimy… Dla mnie chyba równie ważne jest dzielić się tym z innymi i będę czuła ogromną radość, jeżeli ludzie poczują  tę muzykę na własnej skórze (gęsia skórka mile widziana:)) Chciałabym przede wszystkim żeby wzięli z niej coś dla siebie…

Powiedź proszę coś więcej o samym zespole i muzyce, którą tworzycie.

Szanuję kompozytora i twórcę tego projektu - Krzyśka Karczewskiego, który moim zdaniem włożył w to wszystko całe serce, ale nie tylko. Bardzo chciałabym, żeby jego marzenie stało się rzeczywistością. Jestem dumna i wdzięczna, że akurat ja mogę choć troszkę się do tego przyłożyć.

Jesteś bardzo tajemnicza … :)

Projekt Medsti tworzy ponad 20 muzyków . W zasadzie trochę mniej osób nagrywało płytę, ale koncert jest miejscem na to, aby muzyka zabrzmiała z odpowiednią mocą.

Płytę nagrywaliśmy przez parę zimowych miesięcy ponad rok temu. Nadszedł czas, żeby naszą muzykę pokazać światu :)


Jaki gatunek muzyczny proponujecie?

Projekt Medsti to dla mnie kilka gatunków muzycznych - jest i klasycznie i filmowo, jest także rockowo i odnajduję tam również elementy piosenki aktorskiej.
Osobiście lubię bardzo wiele gatunków muzycznych, a tak naprawdę, to nie o gatunki chodzi.

To, co do mnie przemawia, to emocje płynące poprzez muzykę. Tym oddycham i tym śpiewam…

Wasz koncert wydaje się być dużym przedsięwzięciem….

Tak, rzeczywiście. W koncercie, jak już wspomniałam, weźmie udział ponad 20 muzyków - duża część z nich to muzycy Cappelli Gedanensis, którzy nie dość, ze są niezwykle profesjonalnymi muzykami, to także fantastyczni, ciepli ludzie. Z perspektywy prób mam dużą przyjemność i zaszczyt muzykować z tak światłymi ludźmi i wysokiej klasy artystami.

Z instrumentalistów mogę wymienić skrzypków, wiolonczelistki, kontrabasistów, waltornistę, pianistkę i perkusistę. Oprócz nich jest nas sześcioro wokalistów. W tym także kompozytor Krzysztof, wokalistka zespołu Arshenic - Oliwia, Adam - wokalista Side Roads, Agnieszka - chórzystka GuMed oraz mój tata - Czesław, także chórzysta, ale też instrumentalista GuMed.

Radio Gdańsk objęło Was patronatem, z czym to się wiąże ?

Parę dni temu wraz z Krzyśkiem Karczewskim udzieliliśmy wywiadu dla Radia Gdańsk. Mieliśmy przyjemność rozmawiać z panią redaktor Marzeną Bakowską. Dodatkowo 3 razy dziennie w Radiu Gdańsk można usłyszeć spot reklamujący nasz koncert.


Kończąc temat muzyki… Wyobraź sobie, że polska scena muzyczna stoi przed Tobą otworem, jakie miejsce na niej wybierasz…

Myślę, że w pierwszej kolejności  (skoro już tak mogę pomarzyć) wybrałabym Piwnicę Pod Baranami. Uwielbiam klimat tego miejsca i podziwiam artystów stamtąd się wywodzących.

A jakbyś miała powiedzieć jaki rodzaj muzyki jest tak naprawdę dla Ciebie?

Co jest dla mnie, nie wiem, chyba muszę wrócić do mojej pierwszej wypowiedzi -  jestem poszukująca :)

Michalina, poza śpiewem jest mnóstwo innych rzeczy, m.in. zawód położnej, o którym wspominałaś…

Tak. Studia, które ukończyłam to Położnictwo na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym. Temat mojej pracy magisterskiej – „Poród, procesem instynktownym, czy intelektualnym w ocenie kobiet”.


Bardzo wierzę, że my - kobiety odpowiedź mamy w środku. Odpowiedź, w sensie nasze ciała wiedzą jak rodzić…

Dlatego tak naprawdę, to obecnej wersji położnictwa obawiam się. Myślę tu o medykalizacji, rutynie, tysiącu różnych technik, przejmowania kontroli przez personel, zamiast pozostawić to kobiecie rodzącej.

Michalina, to osobiste pytanie, ale czy będąc położną łatwiej Ci było urodzić swoją córkę?

Mój poród to dla mnie duże doświadczenie zawodowe. Stało się to, czego nie chciałam, tzn. mając świadomość osoby związanej z medycyną takiego scenariusza sobie nie życzyłam.  Ale także dzięki temu wszystkiemu, wiem, że niełatwo rodząc w szpitalu jest słuchać samej siebie. 

Pomimo własnych doświadczeń chciałabym, aby kobiety bardziej słuchały siebie, ufały  temu, co mówi ich ciało. W tym drzemie mądrość, moim zdaniem. Niestety czuję się mała, może za mała, aby zmieniać rzeczywistość.


Na pewno wierzę w mądrość i siłę naszych ciał i wiem, że jeżeli będziemy na nie uważne, będziemy wiedziały co robić...

Mogłabyś powiedzieć, jaki był najpiękniejszy moment, który wspominasz z pracy położnej?

W trakcie studiów zapamiętałam praktyki, na których przyjęłam pierwszy poród. Urodził się Szymonek. Ale tak naprawdę każdy poród był na swój sposób piękny…

A najpiękniejszy poród, który widziałam ostatnio, to chociaż nie tak to sobie wyobrażałam, to urodzenie mojej ukochanej córeczki Tosi. Przyszła na świat w końcu przez cesarskie cięcie. 


Jako położna i osoba wierząca w naturę zastanawiam się, czy tak samo zakończyłby się on w miejscu, gdzie czułabym się panią sytuacji, bezpieczna w sensie nieprzekraczalności granic i nie tylko... np. w domu.

Myślisz, ze zawód położnej to pewnego rodzaju misja?

Myślę, że misja, to zbyt dumne słowo. I idzie za nim zbyt wiele kreatywności. Bycie położną to wsparcie, bycie dla ciężarnej, rodzącej, położnicy, dziecka, rodziny i kiedy trzeba  - konkretna pomoc.

To piękna wizja położnictwa, że położne mogą realizować wszystkie swoje kompetencje zapisane w ustawie, czyli m.in prowadzenie ciąży fizjologicznej i porodu fizjologicznego, ale też rozpoznanie oznak patologii i przekazanie w opiekę lekarza. 

Wydaje mi się, ze dzisiejszy świat nie jest na to gotowy…

Wiem, że od maja będziesz miała wykłady w szkole rodzenia? Co przede wszystkim będziesz chciała przekazać przyszłym Mamom?

Tak, chociaż „szkoła rodzenia”  to dla mnie pomyłka słowna. Nie uważam, żeby kobiet trzeba było uczyć rodzenia. Ale można im podpowiedzieć, aby uważniej się sobie przyglądały i że mają wybór. Chciałabym im dodać wiary w siebie, aby były odważne i nie pozwoliły na łamanie swoich granic. Waleczność oraz dar intuicji chyba mamy wpisany w naturę...

Czy dlatego wybrałaś psychologię, jako drugi kierunek? Żeby wspierać kobiety?

Psychologia jest i dla mnie samej wartościowa i dla bycia matką, partnerką... i dla zawodu położnej. Jest wiele aspektów, które chciałabym rozwijać, poszerzać. Bardzo chciałabym połączyć wszystkie moje pasje i marzenia, oczywiście poparte solidną wiedzą, ale też intuicją.
W ogóle chcę się rozwijać, kocham życie w pełni.

Co przez to rozumiesz?

Czuję, że żyję, realizuję marzenia, a dzięki temu poznaję siebie i mam nadzieję, jestem lepsza dla siebie i innych. Każda moja rola życiowa jest dla mnie inspirująca i wartościowa.

Michalina, Ty dla mnie przede wszystkim jesteś Mamą. Wiesz, co mam na myśli :)?

Chyba tak :) I zgadzam się z Tobą. Najważniejsza jest dla mnie Tośka. Przez ostatnie 4 lata byłyśmy prawie cały czas ze sobą. Uważam ten czas za jeden z najpiękniejszych okresów mojego życia. Relacja z tak wspaniałym drugim człowiekiem, który w dodatku jest moim dzieckiem, to coś niesamowitego. Kocham ją nad życie. Uwielbiam też nasze bycie razem we trójkę, gdy czujemy się spokojni, nigdzie się nie spieszymy, możemy być na siebie w pełni uważni, zaangażowani. Myślę, że uważność jest kluczem do wielu spraw.


Niedługo Tosia pójdzie do przedszkola, cały czas mam mieszane uczucia. Nie chcę myśleć o tym z lękiem, bo przecież powinnam być dumna, że po 4 latach wspólnego życia moje dziecko jest gotowe na samodzielność, chociaż ciągle się zastanawiam nad symptomami tej gotowości. Mam nadzieję, że dałam jej poczucie bezpieczeństwa i na tym będzie budowała swoje klocki.

Wiem, że spieszysz się na próbę przed sobotnim koncertem i nie mamy więcej czasu na omówienie wszystkich Twoich pasji…

Życie to pasja :)

Na zakończenie powiedz, proszę co Cię motywuje do ciągłego rozwoju? Pytam o to, bo jesteś osobą bardzo wytrwałą i swoje plany konsekwentnie realizujesz… Nie każdy to potrafi…

Nie wiem, czy konsekwentnie postępuję, często wchodzę w różne, ktoś mógłby powiedzieć boczne ścieżki, ale coś mnie tam ciągnie.

Może odpowiem Ci słowami piosenki, która ostatnio mocno zapadła mi w pamięć. To piosenka bardzo cenionej przeze mnie artystki Renaty Przemyk.

Jakby nie miało być,
Lepiej stracić niż nigdy nie mieć nic
Nawet gdyby przez chwilę mogło trwać
To niech się stanie...
Jakby nie miało być
To lepiej stracić coś, niż nigdy nie mieć nic
Nawet gdyby przez chwilę mogło trwać
Niech stanie się

Nie chcę, żeby kierował mną w życiu lęk. Z jakichś powodów, do których chyba jeszcze nie mam pełni dostępu, nie lubię rezygnować. Czuję też, że moja Mama zaraziła mnie radością życia i już tak mam :) Życzę wszystkim spełnienia marzeń!

Bardzo dziękuję za rozmowę i już nie mogę się doczekać sobotniego koncertu, na który wszystkich zapraszam :)

Dziękuję Magda i do zobaczenia w sobotę. Ja też się nie mogę doczekać :)


                                                                   Rozmawiała Magdalena Szweda